Czerwiec. Koniec szkoły, początek lata. Odpoczynek… Dla
harcerzy ze 125 WDW HSG SDRI GROM to początek serii przygód.
„Unitarka”
Harcerskie wakacje zaczęły się już w ostatnich dniach
czerwca, kiedy jedenastka członków drużyny i jej przyjaciół wybrała się na
dawny poligon GROMu do Czerwonego Boru koło Łomży. Tak zaczął się obóz
szkoleniowy „Unitarka”. Warunkiem wzięcia w nim udziału było zaliczenie tydzień
wcześniej rajdu kondycyjnego „Mała Selekcja” i zdobycie na nim odpowiedniej
liczby punktów.
Obóz trwał tylko tydzień, ale dla niektórych był to bardzo
trudny czas. Zajęcia z musztry, strzelectwa, walki wręcz, komunikacji
interpersonalnej i radiowej, ale także typowo harcerskich działań jak
terenoznawstwo, ratownictwo medyczne czy podstawy przetrwania w lesie. I cały
czas na tempo. Każdy błąd lub spóźnienie oznaczał robienie pompek… Nie było
czasu na nudę.
|
Kliknięcie w obrazek prowadzi do galerii |
Każdego dnia uczestnicy (7 osób) całym zespołem pokonywali tor
przeszkód stworzony przez weteranów GROMu. Tor weryfikował ich wydolność fizyczną, odporność psychiczną i…
umiejętność współpracy. Haczykiem było bowiem to, że uczestnicy na torze nie
rywalizowali pomiędzy sobą, ale ze sobą. Czas był liczony całemu zespołowi od
chwili startu do zakończenia biegu przez ostatniego uczestnika. I każdego dnia
wymagano od nich lepszego wyniku, niż 24 godziny wcześniej.
Pierwszego dnia tor został pokonany w 32 minuty. Ostatniego,
godzinę przed opuszczeniem poligonu, w 14 minut. W przeciągu tygodnia z grupy
indywiduów udało się stworzyć zgrany zespół, który razem przebył tor…
dwukrotnie szybciej!. Oto i prawdziwa siła współpracy.
A potem przejazd do Szczypiorna i zajęcia z surwiwalu.
Forsowanie rzeki wpław z plecakami, budowanie schronień polowych i hamaków,
organizacja obozowiska.
Ostatniego dnia długie wspólne stanie na peronie i ociąganie
się z pójściem do domów… Jeszcze chwila z przyjaciółmi.
Zaskoczeniem obozu była Wiktoria. Dziewczyna z Gimnazjum 55
(już absolwentka), która doszła w czerwcu na „Małą Selekcję”, a już na
„Unitarce” zabłysła charakterem i… gimbazowym podejściem do życia. Czeka nas z
nią ciężka praca.
„Ostra Brama”
Kilka dni po powrocie z obozu, zaprzyjaźniony z drużyną szef
Jednostki Strzeleckiej 2305 i przyjaciel Generała, por. Przemek K. zaprosił
dwoje z nas na wypad do Wilna na obchody 70 rocznicy Operacji „Ostra Brama” –
zwycięskiego, choć zdradzonego po fakcie powstania antyniemieckiego, którego
wynikiem było wyzwolenie Wilna w 1944 roku.
Z drużyny wydelegowano Rica i Viperę, którzy godnie nas
reprezentowali.
70 rocznica wybuchu
Powstania Warszawskiego
Na przełomie lipca i sierpnia drużyna czynnie włączyła się w
obchody 70 rocznicy zrywu powstańczego o wolność stolicy. Pomagaliśmy w
przeprowadzeniu Biegu Powstania Warszawskiego i pełniliśmy służbę
zabezpieczenia na Zlocie Chorągwi Stołecznej z tej okazji.
Zagubieni w kosmosie
lasu
Od zeszłego roku jedna z form naszej akcji letniej polega na
dużej grze terenowej, w którą angażujemy zaprzyjaźnione środowisko 254 WDHiZ.
Polega ona na tym, że my odgrywamy rolę oddziału komandosów mających
przeprowadzić rozpoznanie na wrogim terenie, a oni z kolei są „tajną bazą”
przeciwnika.
W tym roku oba środowiska zdecydowały się na wykorzystanie w
grze motywów kosmicznych. Harcerze z 254 WDHiZ bawili się w kosmitów, a my
byliśmy bohaterami naszego ulubionego serialu „Gwiezdne Wrota”. Pojechało nas
czworo. Oprócz Skippera i Rica, jako kadry obecne były Edyta i nowa, Wiktoria.
Najpierw trzeba było dotrzeć nad Zalew Sulejowski, gdzie
rozbiło się zgrupowanie 254 i odszukać je. Pierwszego dnia dotarliśmy jednak
tylko do Piotrkowa Trybunalskiego. Nasz PKS z Warszawy Zachodniej nie odjechał,
bo kierowca za ostro świętował (było to 15 sierpnia) i do pracy stawił się
„wczorajszy”. Pojechaliśmy następnym autobusem, ale w Piotrkowie byliśmy po
zmroku. W dodatku zbierało się na deszcz. Tę ulewną noc spędziliśmy w
piotrkowskim klasztorze braci bernardynów, którzy udostępnili nam pokoje (nawet
z łóżkami!). Drugiego dnia koło południa wyruszyliśmy dalej w kierunku
Zarzęcina i zaczęliśmy naszą grę. Rozbiliśmy się u jednego z miejscowych
gospodarzy, który na swojego obejścia znalazł dla nas kawałek miejsca. W
przyczepie kempingowej. Jedynym problemem było chrapanie Skippera. a od 0600
rano, PIANIE KOGUTA. Z kilkunastu kur i trzech kogutów tam zamieszkałych
najbardziej denerwujący był jeden, który pilnował abyśmy pamiętali o naszej
grze.
Po ulokowaniu się w przyczepie wyruszyliśmy tego samego
wieczora na rozpoznanie okolicy, ale nic wielkiego nie ustaliliśmy. Następnego
ranka (ten kogut!..) po szybkim śniadaniu rozpoczęliśmy błądzenie po lesie (nazywane
zwiadem) aż zauważyliśmy coś co przypominało obóz harcerski. Zanim zdążyliśmy
podejść trochę bliżej zostaliśmy namierzeni przez Mobilną Stację
Nadawczo-Lokacyjną (druha Tomka „TiBi’ego” z kadry środowiska 254 WDHiZ), więc
od razu poznaliśmy środowisko. Tomek obiecał, że nie będzie uczestniczył w
grze, więc mogliśmy bawić się dalej.
W przeciągu następnych dni realizowaliśmy zadania z zakresu
obserwacji, cały czas będąc w okolicy obozu i dopracowując trasę aby była jak
najprostsza. W międzyczasie gotowaliśmy posiłki na ognisku w kociołku i
doiliśmy krowy. Aż do przedostatniej nocy, kiedy odbyła się gra nocna,
podchody. Niestety mimo genialnego planu, cała trójka uczestników została
szybko złapana. Dziewczyny wpadły na wartowników, a na Rica „wdepnął” jeden z
instruktorów zamykający poły swojego namiotu.
Powrót do bazy, drzemka, rano pakowanie i droga do obozu na
ostatnią noc. Jednak nie według starego szlaku tylko nowego, który chciał
przetestować Skipper. W efekcie przeszliśmy koło obozu i poszliśmy dalej wzdłuż
drogi.
W pewnym momencie Rico
odłączył się od grupy aby znaleźć obóz i… oczywiście zgubił się. Dotarł jednak
do poszukiwanego obozu, ale reszty swojej ekipy już znaleźć nie mógł. Do tego
padła łączność komórkowa (w środku Polski sieć jest gorsza, niż na pograniczu).
W końcu, dzięki pomocy kwatermistrza 254 udało się wszystkich zebrać i dowieźć
do obozu, z którego na drugi dzień po południu, po małej pomocy przy pracach
kwatermistrzowskich ruszyliśmy do domu.
Cały tydzień był bardzo intensywny i obfitował w przygody,
które wynikały z różnych przyczyn.
Czasem naszego zaniedbania, czasem cudzego, a czasem z czynników całkowicie
niezależnych. Powiedziałbym jednak, że właśnie te przygody stanowią wartość, a
nie doskonały plan zrobiony punkt po punkcie.
Rowerowi koczownicy
na granicy
Następny w kolejności wyjazd (ledwie dwa dni po poprzednim)
to kolejny etap projektu drużyny „Wyprawa Ośmiu Granic” polegającym na
przebyciu wzdłuż całej długości granicy Rzeczpospolitej Polskiej.
Wstępnie nocleg planowany był pod namiotem – niestety tylko
pierwszą noc tak spędziliśmy. Następnego dnia obudził nas deszcz który nie
chciał odejść i towarzyszył nam przez cały ówczesny odcinek. Na dodatek tego
samego dnia jechaliśmy rowerami piaszczystą drogą leśną. Po kilku godzinach ciężkiej
i forsującej jazdy udało nam się dotrzeć do kolejnej placówki, gdzie na prośbę
otrzymaliśmy klucze do mieszkania w pobliskim budynku. Chociaż może lepiej
dodać, że było to mieszkanie w stanie surowym – bez prądu, ogrzewania, mebli.
Spaliśmy w najmniejszym pokoju, na karimatach, a w nocy wielokrotnie budziło
mnie przeszywające zimno bijące od podłogi.
Każdy dzień był nowym wyzwaniem i tak też jechaliśmy – w
stałym szyku przebywaliśmy dziesiątki kilometrów, z różną prędkością. Na
szczególne uznanie zasługuje jedna z naszych harcerek, która w pierwszych
dniach nabawiła się kontuzji (naciągnięcie prostownika biodra), ale mimo tego i
roweru o najmniejszej średnicy kół świetnie dotrzymywała tempa. Ostatniego dnia
(średnia prędkość 20 km/h) ze śmiechem wspominaliśmy pierwszy (średnio 7 km/h),
najtrudniejszy dzień.
W ciągu tygodnia odwiedziliśmy trósjtyk granic Polski, Litwy
i Białorusi, przejście graniczne w Kuźnicy, Białystok, meczet tatarski w
Kruszynianach i wiele innych miejsc. Zobaczyliśmy świat, w którym mieszają się
wiary i kultury i gdzie hasło „Polak-katolik” traci wszelki sens.
Przez ponad tydzień trwania obozu (23.08 – 31.08)
przebyliśmy na rowerach odcinek od Augustowa i Placówki Straży Granicznej w
Płaskiej do Czeremchy gdzie wsiedliśmy w pociąg powrotny. Po przejechaniu 279
km wszyscy marzyliśmy o powrocie do domu i odpoczynku.
tekst: Rico
redakcja: Skipper