środa, 23 lutego 2022

"Myśmy szli niepokonani..."


Najpierw podróż pociągiem. Potem oczekiwanie na polu. Krzyk, zapakowanie do więźniarki i przejazd na pusty plac. Krótka przemowa komandira, że to odtąd nasz dom i...

Dostajemy zapisany alfabetem Morse'a list od tajnej organizacji, pomagającej w ucieczkach.

Tak zaczyna się jedna z największych przygód naszej drużyny w ciągu roku, Rajd Syberyjski. Organizujemy go zawsze w okolicach 10 lutego, rocznicy pierwszych wywózek Polaków z Kresów na Sybir w 1940 roku. 

Do ostatniego momentu nie było wiadomo, czy Rajd się odbędzie. W sobotę, 19 lutego, na kiedy był zaplanowany, przez Polskę przeszła potężna wichura i trzy godziny przed umówioną zbiórką odwołaliśmy imprezę, przekładając ją na niedzielę. Ale do wieczora dyskutowaliśmy i analizowaliśmy, czy nie przenieść jej na następny weekend. Ostatecznie w sobotę wieczorem na podstawie prognoz meteorologicznych zdecydowaliśmy, że jedziemy.

Dobrze zrobiliśmy, przekładając Rajd o dobę,
bo w czasie huraganu wiatr połamał drzewa w lesie.

Sam Rajd jest dość prosty. Uczestnicy muszą odczytać list napisany alfabetem Morse'a, na podstawie wskazówek z niego odnaleźć szkic terenu, który pełni rolę sowieckiego "łagru" i dołączoną do niego busolę. Na tej podstawie odnaleźć kolejny list, na którym znajduje się szkic drogi marszu do następnego listu. Tu z kolei dostają ciąg busolowy "łamany", a potem ciąg busolowy "jodełkę". W ostatnim liście, schowanym w środku lasu, dostają jeden azymut bezpośrednio do punktu końcowego, oddalonego o kilkaset metrów. 
Pozornie proste, ale wszystko to w zimie, przy trzęsących się rękach, unikając "sowieckich" patroli i nie dając się złapać pogoni. Bo największym wrogiem uczestników gry jest czas. Na odczytanie dość długiego listu mają 45 minut - bo potem sowiecka policja NKWD wpada na trop tajnej organizacji. Z "obozu" trzeba wyjść skrycie, uciec. Kiedy pierwszy patrol wychodzi, kolejne na wyjście mają zaledwie 15 minut, bo po tym czasie ucieczka zostanie wykryta i ogłoszony będzie alarm. Pięć minut po ostatnim zastępie rusza pogoń, która stara się dogonić uciekinierów. Jeśli tak się stanie, patrol odpada z rywalizacji. Pogoń nie wyznacza azymutów i nie liczy parokroków. Porusza się zatem szybciej, niż uciekinierzy. 
Kto zaliczy Rajd, w następnym roku przechodzi do organizatorów. Ale zaliczenie Rajdu, to wykonanie wszystkich zadań bez błędu, na 100%. Zatem uczestnicy startują rok w rok do skutku, aż wszystko zrobią bez błędów i zaliczą Rajd. 


Rajd zaczęliśmy, jak co roku pod Pomnikiem
Poległym i Pomordowanym na Wschodzie

Krzyże i macewy na wagonach symbolizują obywateli Rzeczypospolitej Polskiej,
których władze sowieckie wywiozły na Sybir i którzy już z tej podróży nie wrócili. 
Na podkładach wypisane są miejscowości,
z których Polacy wywożeni byli na Sybir.

Co roku trasa jest wyznaczana w innym miejscu - mamy opracowane cztery miejsca gry, szykujemy piąte - tak, żeby uczestnicy nie znali terenu gry i nie mogli iść "na pamięć", musieli myśleć i rzeczywiście posługiwać się busolą i azymutami. 

W tym roku Rajd przeprowadziliśmy w Choszczówce na przedmieściu Warszawy. Oparciem logistycznym i jednocześnie terenem "łagru" był zajazd "Dziki Zakątek". Startowały dwa zastępy, chłopców "Parasol" i dziewczyn "Dysk". W role strażników wcieliła się kadra, pociąg zapewniły Koleje Mazowieckie, a więźniarką był nasz drużynowy "Szerszeń", który przecież kiedyś więźniarką był. Przejazd te 150 metrów leśną drogą na pace naszego Lublina był chyba największą atrakcją Rajdu.

Bazą operacyjną i "łagrem" był teren zajazdu "Dziki Zakątek".

 Jak poszło? Dziewczyny z "Dysku" wystartowały, jak burza (w końcu Gniazdo Harcerzy i Harcerek w drużynie nazywa się "Burza"), odczytały list w 20 minut, drugi odszukały w kolejny kwadrans i miękko wyszły z "obozu" tak, że strażnicy się nie połapali. Potem bez większych problemów pokonały trasę. Chociaż raz w strasznie głupi sposób weszły wprost na patrol NKWD. Widać było, że są zgrane i potrafią współpracować. 

List alfabetem Morse'a dziewczyny z "Dysku"
odczytały błyskawicznie.

Znalezienie ukrytej busoli i szkicu
też poszło harcerkom sprawnie.

Chłopcy radzili sobie gorzej. Znacznie więcej czasu zajęło im odczytanie alfabetu Morse'a, mieli problem z odnalezieniem dwóch pierwszych listów, w zasadzie pogoń ich złapała prawie na początku. Widać było brak zgrania, jakiś chaos wewnętrzny. Przeszli jednak szkoleniowo całą trasę (gubiąc po drodze busolę). I potem już jakoś szło. 

Chłopcy z "Parasola" dzielnie odczytują list.

Nowoczesny system maskowania:
w razie zagrożenia zamieniamy się w plecaki.

Busola jest dla słabych.
Prawdziwi twardziele korzystają z samej podziałki.

Rajd jest trudny, ale nie na tyle, by trasy nie pokonał
ktoś z lekką niepełnosprawnością.  

Pierwszą pomoc chłopcy przeprowadzili skutecznie.

Jak z usztywnioną nogą pokonać przeszkodę w terenie? 
Z pomocą przyjaciół. Oni nie dadzą ci upaść.

Przyjaciel to ktoś, na kim możesz się oprzeć. 

Na ostatnim punkcie było zadanie z pierwszej pomocy i tu dziewczyny się nie popisały, w zasadzie lekceważąc je. Chłopcy za to wykazali się umiejętnościami i sprawnością działania. 

Rajd zakończyliśmy pod Pomnikiem Poległym i Pomordowanym na Wschodzie, gdzie Zuzia otrzymała chustę drużyny. 

Po prawie sześciu miesiącach w drużynie,
Zuzia otrzymała chustę. 

Wynik Rajdu? Przyjmijmy, że u dziewczyn 75/100, a u chłopców 40/100. 

Za rok na pewno będzie lepiej. 

Teraz szykujemy się do Rajdu Czerwonych Mrówek, czyli gry SAR (Search and Rescue), która odbędzie się pod koniec marca. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz